MÓJ PRZYJACIEL ABBADONA


Cuda są jedynie dla tych co kochają
Pan Bóg dobry, dobry dla tych
Którzy wierzą w cud.
Niekochanym obiecuje wolne miejsce w raju
Więc czekają.

                           (Adam Nowak)


Pan Bóg wyposażył ją w uczucia.
Szkoda, że zapomniał o rozumie...

Nie wiedziała, że życie wcale nie będzie łatwe. Niby nikt jej nie obiecywał spokoju i szczęścia, ale wszystko, cała jej historia, zaczęło się tak ładnie.
Za oknem było słońce, w pokoju wygodne łóżko, a na śniadanie płatki kukurydziane z mlekiem. Byli ludzie, którzy ją kochali, był osiołek w niebieską kratkę, a wieczorami bajki o kocie Bazylim.
Nie sądziła, że częściej otrze się o obojętność niż miłość. Nie rozumiała, dlaczego ludzie trafiają do szpitali psychiatrycznych, albo popełniają samobójstwa. Dlaczego tak łatwo godzą się ze śmiercią...
Nie wiedziała, czym jest brak nadziei.
Nie wiedziała, że można nienawidzić drugiego człowieka tak bardzo, że chciałoby się przegryźć mu gardło i spokojnie patrzeć jak umiera.
Szkoda, że dowiedziała się o tym mając siedem lat.
Każdego dnia uczucie rosło.
Miała dwadzieścia parę lat, włosy koloru słomy i dziwaczne imię, Desire. Jej rodzice musieli być w doskonałych humorach, kiedy wybierali dla niej to imię.
Pewnie nie wiedzieli, że wywodzi się ono od Dies irae.
Kiedy była bardzo mała, w jej pokoju pojawiał się często mały, złośliwy karzeł. Wychodził spod starego fotela, stał naprzeciwko niej i patrzył krytycznym wzrokiem. Intensywnie wpatrywał się w znieruchomiałą z przerażenia Desire i wracał pod fotel. Wtedy Desire zaczynała płakać i wołać matkę.
Nie potrafiła wytłumaczyć, tylko błagała matkę, żeby przestawiły fotel. Najlepiej do innego pokoju. Najlepiej w ogóle na śmietnik!
Matka nie chciała o tym słyszeć.
Twierdziła, że córka ma zbyt bujną wyobraźnię. Powinna iść do przedszkola. Przedszkola dobrze leczą z marzeń i zbyt bujnej fantazji.
Ale Desire do przedszkola nie przyjęto.
Siedziała całe dnie w domu wyglądając tęsknie na słoneczne podwórko.
Nie wychodziła do piaskownicy, czy na huśtawki. Dzieci jej nie lubiły, nie umiały wymówić jej imienia i nie bardzo było wiadomo, jak to się zdrabnia.
Nie było, po co...

Któregoś dnia Desire dorosła. Był to pierwszy dzień, kiedy nikt jej już nie pilnował. Nawet jej anioł stróż święcił te urodziny w pobliskim pubie.
Była sama.
Tego dnia odkryła, że zawsze, bez względu na porę dnia, czy roku, jest jej przeraźliwie zimno. W gardle czuła tępy ucisk.
I co dzień zasypiała mokra od łez.
Z niemą prośbą na ustach.
Pan Bóg nie chciał na to patrzeć.
Biedna Desire!...
Opuszczona przez Boga i ludzi.
Tak doskonale sama, że niemal całkowicie odrębna od świata.

Los w urodzinowym prezencie ofiarował jej świadomość. Właśnie wtedy zrozumiała, że nie potrzeba wcale wielkich dramatów, żeby skoczyć z okna. Że tak naprawdę wystarczy, żeby cały świat zapomniał o człowieku. Pół biedy, jeśli człowiek z natury swojej był samotnikiem. Gorzej jeśli dysponował ogromnym potencjałem uczuć, którym mógł obdarzyć co najwyżej pluszowego osiołka. Wtedy człowiek walczy ze swoją chęcią odejścia ze świata. Karmi się wciąż idiotyczną nadzieją, że jutro będzie lepiej, że ktoś zadzwoni, przyjdzie, przytuli... Pozwoli zasnąć na swoim ramieniu.
Ale nikt nie przychodzi. Nawet pies nie chce się przybłąkać. Żadna istota, która nadawałaby sens życiu.
Próbowała karmić ptaki w zimę. Demonstracyjnie omijały zrobiony przez nią karmnik. Nawet złota rybka zdechła po tygodniu.
Nie miała nikogo żywego. Tym bardziej starała się szukać sensu w swoim życiu. Nie chciała jeszcze umierać. Czuła, że to jeszcze za wcześnie, ale coraz trudniej przychodziły jej pomysły na życie.
Znacznie łatwiejsze były pomysły na śmierć.

On miał na imię Romeo.
Która dziewczyna nie zakochałaby się w chłopcu o tym imieniu?
Nie był nawet specjalnie ładny, czy w jakikolwiek sposób niezwykły. Po prostu, chłopak jak chłopak. Student. Idealnie taki sam jak tysiące innych studentów na całym świecie. I tylko to imię odróżniało go od kolegów.
Jak wszyscy studenci chodził w starym swetrze, który pamiętał studenckie czasy jego ojca, wytartych dżinsach starannie łatanych przez matkę i wojskowych butach.
Mnóstwo książek, głowa pełna pomysłów i uśmiech Alana Aldy.
Desire się zakochała.
Wreszcie było jej dobrze. Jej życie nabrało sensu i nadziei.
To wcale nie znaczy, że zaczęła się między nimi wielka miłosna historia. Ot, po prostu Desire przychodziła na wykłady po to, żeby popatrzeć na miłego chłopaka. Czasem w trakcie zajęć rzucił jej uśmiech, albo po prostu spojrzał na nią. Wtedy Desire czuła jak krew zaczyna jej szybciej płynąć, a nadzieja w niej rosnąć. Nawet na nic specjalnego nie liczyła. Chciała trochę przyjaźni, ciepła, spacerów po wiosennych parkach i kawek w małych studenckich kafejkach.
Ale nigdy nie zdradzała się przed nikim ze swoimi chęciami. Przecież i tak nie miała komu...
Któregoś dnia wyszli razem z zajęć. Życie Desire zawirowało. Miała już do kogo się uśmiechać. Już nie budziła się sama, a pluszowe zwierzaki, z którymi dotychczas spała schowała do wielkiego kartonowego pudła. Stary tapczan zamieniła na olbrzymi materac, a w oknach powiesiła czerwone firanki. Wreszcie kogoś miała! Wreszcie ją lubili! Nareszcie dzwonili do niej, żeby się dowiedzieć, co było na wykładach albo kiedy będzie egzamin. Nareszcie jej mieszkanie nie było jedynie miejscem, gdzie się śpi, ale miejscem gdzie się pije wódkę słuchając Nicka Cave’a i gada do samego rana. Była szczęśliwa.

Kiedy jej szczęście zaczęło się kończyć, nawet nie zauważyła. On po prostu dłużej siedział na uczelni, ale wydawało się jej to zrozumiałe. Przecież za miesiąc sesja! Nawet się nie kłócili, kiedy na imprezach ona chciała już iść, a on zostać. Po prostu, żegnała się z nim i wychodziła. Nie była zła. Najwyżej było jej trochę przykro, że musi sama jechać nocnym autobusem. W domu siedziała, patrzyła w okno i czekała aż on przyjdzie.
Nie wiedziała, że on specjalnie przesiaduje godzinami w bibliotece, bo już nie ma z nią o czym rozmawiać. Nie wiedziała, że na imprezach upijał się szybko i mocno, bo bał się każdej godziny spędzonej z nią. Jeśli zostawała z nim na imprezie, pił bo się bał. Jeśli szła, pił z ulgi.
Ale ona o tym nie wiedziała, bo przecież Romeo nadal przynosił jej kwiaty. Pił z nią wino do rana i słuchał starych rosyjskich romansów. Nadal zabierał ją na romantyczne obiadki do uczelnianego baru i chodził na długie spacery.
Tym bardziej Desire nie rozumiała skąd się wzięło jej poczucie osamotnienia. Tłumaczyła sobie, że to przyzwyczajenie. Że są już długo razem i to normalne, że nie może być tak samo jak kiedyś...

Desire jechała po południu tramwajem. Przed nią usiadł starszy pan. Desire czytała książkę i nie zwracała uwagi na nic co się wokół działo. Była spokojna tak jak mogą być spokojni tylko ludzie szczęśliwi. Jedyna rzecz, która jej przeszkadzała to zbyt mocno świecące słońce.
- Przepraszam panią - usłyszała głos starszego pana. - Czy tym tramwajem dojadę do Centralnego?
Desire podniosła głowę. Zastanowiła się.
- Tak - odpowiedziała. - Wie pan gdzie wysiąść?
- Nie - starszy pan smutno się uśmiechnął.
- Pokażę panu. Ja też tam wysiadam.
Desire znów zaczęła czytać.
- Wie pani - usłyszała ponownie głos starszego pana. - Taka tragedia... - podniosła głowę, przyjrzała się staruszkowi. - Jeszcze wczoraj... Przed obiadem wyszedłem od żony ze szpitala. Prosiła, żebym jeszcze wieczorem wrócił. Ale kiedy po dwóch godzinach przyszedłem, lekarze powiedzieli... - głos starszego pana załamał się i przeszedł w świszczący szept. - Co ja mam zrobić? Wie pani, ja się czuję taki bezradny, ja... ja nie wiem, po co ja mam żyć? Dlaczego tak się stało? Dlaczego tak nagle? Przecież żona tak dobrze się czuła... Miała apetyt. Chciała, żebym jej kupił czekoladę. Już nikt nie zje tej czekolady... Proszę pani, dlaczego?... - po pomarszczonym policzku staruszka popłynęła wielka, gorąca łza.
Desire nie wiedziała, co powiedzieć. Wzięła rękę starszego pana w swoją i trzymała nic nie mówiąc. Patrzyła na niego i bardzo chciała go przytulić, powiedzieć coś krzepiącego, ale nie umiała.
- Przystanek - szepnęła tylko. - odprowadzić pana na dworzec?
- Dziękuję...

Kiedy wróciła do domu, Romeo już tam był. Palił papierosa oparty o niski parapet.
- Desire - powiedział. - Ja już cię nie kocham.
Desire nic nie powiedziała. Patrzyła jak Romeo pakuje swoje rzeczy. Grzecznie odpowiadała na pytania, które książki są jego, a które jej. Nawet pomogła mu przebrać kolekcję kaset i płyt. Romeo włączył radio. Radiowy didżej puścił akurat Perfect Day Lou Reeda. Desire smutno się uśmiechnęła.
Wyszedł.

Niech zdechną uczucia!
Niech zdechnie wszystko!!!
Tylko Desire umarła...


Copyright (c)2002 Zuza Gaińska. Ostatnia modyfikacja: 2002.10.03. Kontakt: zuzu@welcometohell.art.pl