HORYZONT ZDARZEŃ I


Jechałaś tramwajem.
Za oknem wszystko wyglądało jak piosenki Waitsa.
Jechałaś tramwajem, patrzyłaś w szybę, w której odbijała się twoja smutna twarz.
Tęskniłaś?
Trochę tak.
Płakałaś?
Jeszcze tak...

PRZYSTANEK 1.
Tramwaj zatrzymał się na przystanku.
To była bardzo wąska uliczka. Tak wąska, że mieściły się tam tylko szyny i półmetrowy pasek chodnika. Obok ławeczki przystanku była witryna starego, taniego i pewnie tandetnego zakładu fryzjerskiego. Za wystawową szybą widniała reklama nowoczesnej farby do włosów. Była przyklejona zwykłym plastrem opatrunkowym, za reklamą stała buteleczka zwietrzałej wody kolońskiej, takiej jakie widywałaś w dzieciństwie.
Do tramwaju wsiadł chłopiec.
Pamiętasz, jak go poznałaś?
Jeszcze w teatrze, na semestralnym egzaminie z wiersza. Wyszedł na scenę i powiedział wiersz Słowackiego. Ty nigdy nie lubiłaś Słowackiego, ale wtedy słuchałaś. Słuchałaś tak intensywnie, że całkiem zapomniałaś oddychać. I już nigdy nie mogłaś zapomnieć o ciemnowłosym chłopcu. Wtedy zaczęła się wasza dziwna, telefoniczna przyjaźń.
Martwiłaś się o niego. O to, że nie dba o siebie. Że marnuje swój talent. Że nie próbuje szukać swojej drogi. I mogłaś z nim milczeć na każdy temat...
A któregoś dnia ucieszyłaś się.
- Zostanę sławnym aktorem dramatycznym - powiedział. Jakoś w tym czasie skończył osiemnaście lat.
A miesiąc później już go nie było.
Poszłaś pisać próbną maturę. Na murze szkoły wisiała klepsydra. Przeczytałaś i nie mogłaś uwierzyć. Potem napisałaś wypracowanie. A później szłaś przez miasto i bardzo cieszyłaś się, że jest słońce, że możesz mieć na nosie przeciwsłoneczne okulary i nikt nie widzi, jak bardzo płaczesz...
Zadzwoniłaś do Wojtka.
- O Boże! - powiedział Wojtek i milczeliście kilka minut.
Kilka minut przez telefon...

PRZYSTANEK 2.
Dziwna jest Warszawa.
Poprzedni przystanek był zaniedbany, tak jakby cały świat, wszyscy ludzie o nim zapomnieli. Ten przystanek wyglądał zupełnie inaczej. Miał nowoczesną wiatę, a za nim stał wielki szklany budynek.
Do tramwaju wsiadła drobna kobieta, łudząco podobna do Luni Czechowskiej z obrazu Modiglianiego.
Całe życie była obok ciebie. Nawet nie mogłaś sobie wyobrazić, że kiedyś będziesz musiała radzić sobie bez niej. Pamiętasz, jak przyszłaś do domu o trzeciej nad ranem? Płakałaś, bo właśnie rozstałaś się z pewnym chłopakiem. Płakałaś ze złości, że nie umiałaś zareagować. Płakałaś i tłukłaś wielkimi, pustymi słoikami o ścianę. A ona stała obok ciebie i cierpliwie czekała, aż ci przejdzie. Potem usiadła przy tobie i podała ci krople na uspokojenie.
Rok później też płakałaś. Z innego powodu. Ale też tłukłaś słoiki i krzyczałaś, że to niesprawiedliwe. Ale jej już nie było przy tobie. Już nie mogła podać ci kropli, ani cierpliwie przeczekać twojej złości.
Tego dnia pozostawiła po sobie mnóstwo wspomnień, echo ostatniego zdania, jakie powiedziała do ciebie i dużo zdjęć, na których wygląda jak Lunia Czechowska.
Nawet kołnierzyk bluzki ma tak samo ułożony...

PRZYSTANEK 3.
Obok tego przystanku zawsze jest brama. Taka zwykła brama przedwojennej kamienicy, w której nieodmiennie stoi pijany mężczyzna. Na ogół jest młodszy niż nam się wydaje i zawsze opowiada mnóstwo ciekawych historii. Trzeba tylko się przemóc i posłuchać, a wtedy... Na pewno nie raz słuchałaś opowieści człowieka z bramy.
Pamiętasz jak pracowałaś w nudnym miejscu? Jak całymi dniami nie miałaś nic do roboty? Pamiętasz jak pierwszy raz przyszedł? Odkryłaś, że jest bardzo ciepły i serdeczny. Że właśnie z takim człowiekiem można przyjaźnić się całe życie. Był piękny ciepłą urodą i mówił o rzeczach, o których miałaś dość mgliste pojęcie. Kiedy opowiadał o zmarłym przyjacielu - płakał. Kiedy opowiadał o ich wspólnych psotach - śmiał się. Kiedy się gniewał potrafił krzyczeć. Wszystko, co robił było do bólu prawdziwe.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałaś, że do bólu...
Ktoregoś dnia bardzo się spieszyłaś. Dojrzał cię w tłumie i zawołał. Chciał iść z tobą na piwo, pogadać. Ale ty się spieszyłaś i już byłaś spóźniona. Obiecałaś, że zadzwonisz.
Potem przyszły te samotne wakacje. Codziennie wieczorem stałaś niezdecydowana obok telefonu i bałaś się wykręcić jego numer. Nie zadzwoniłaś. Jeszcze raz go widziałaś. Był smutny, rozdrażniony. Znowu obiecaliście sobie, że zadzwonicie.
Ale niestety, zaraz potem, jak tłukłaś słoiki i nie było przy tobie nikogo, zadzwonił telefon.
I jego też już nie było...
Poszłaś na wystawę jego fotografii. Tłum ludzi ze smutnymi uśmiechami. Alkohol.
Wołałaś pójść do domu zanim goście zaczną tańczyć na grobach przyjaciół.

PRZYSTANEK 4.
Centrum miasta.
Z jednej strony dworzec centralny, wokół którego kręci się zawsze dużo narkomanów i policji. Z drugiej strony luksusowy hotel, pod którym stoją dziwki i złodzieje.
Na tym przystanku mógł wsiąść każdy. Nawet ten chłopak, któremu nieopodal kilku żuli rozwaliło na głowie płytę chodnikową. Na jego pogrzebie zrobiło ci się niedobrze. Jego koledzy, przyjaciele, pili tanie wina i pogrzeb nie był dla nich pożegnaniem kolegi, tylko kolejną okazją do upicia się.
Mógł wsiąść tam pewien malarz, który w dzieciństwie mieszkał niedaleko szpitala dziecięcego, a ogródek przedszkola, do którego chodził, sąsiadował z dziecięcą kostnicą.
Codziennie oglądał maleńkie trumienki...
Jak byłaś mała, przyszedł do was do domu. Stałaś na łóżku w swoim pokoju i wyglądałaś przez okno. Wydawało ci się, że w miejscu gdzie jeszcze do dziś jest piaskownica, stał jakiś pomnik.
Malarz wszedł do twojego pokoju, stanął obok ciebie.
- Czyj to pomnik? - zapytałaś.
- To Lenin - odpowiedział.
Czasami jeszcze widzisz ten pomnik.
Mógł wsiąść jeden chłopak, który był legendą pankroka lat dziewięćdziesiątych. Przepił się jednego dnia, chociaż fama głosiła, że zabili go skinheadzi.
Mogło wsiąść tyle ludzi...
Ale był tam tylko mały cygański chłopiec z harmonią. Grał jak zwykle mocno fałszywie i wyciągał brudną rączkę w twoim kierunku. Dałaś mu pięciozłotówkę.

Jechałaś dalej patrząc na najbardziej zaplute miasto świata. Oparłaś głowę o szybę i przyglądałaś się chłopakom w dresach, wiszącym na swoich dziewczynach. Przyglądałaś się starszym paniom zamyślonym, patrzącym niewidzącymi oczyma na numery tramwajów. Patrzyłaś na młode matki z dziećmi u boku. Na młodych ludzi, dla których słowo wolność jest równoznaczne z ćpaniem.
I dojechałaś do tego miejsca, gdzie święta są świętami a dzień powszedni pracą. Gdzie nie trzeba się już o nic martwić.
Gdzie nie trzeba się już nigdzie spieszyć.
Gdzie nie trzeba uciekać w ramiona mieszkanka na Mokotowie...

Jak to powiedział Tom Waits: Szampan dla moich prawdziwych przyjaciół, ból dla fałszywych.
Zapraszam cię na szampana!...


Copyright (c)2002 Zuza Gaińska. Ostatnia modyfikacja: 2002.10.05. Kontakt: zuzu@welcometohell.art.pl