BENICJUSZ TIMOREK

KRÓTKIE WSPOMNIENIE

Był piękny letni poranek. Prószył drobny śnieg, a sępy ćwierkały w ogrodzie.
Benicjusz Timorek obudził się w swoim przytulnym rynsztoku i poczuł, że jest głodny.
- Dzień dobry - usłyszał za sobą głos.
- Dzień dobry - odpowiedział najgrzeczniej jak umiał i obejrzał się.
Obejrzenie się sprawiło, że Benicjusz dowiedział się do kogo należał głos. Głos należał do kota rasy błękitnej rosyjskiej, chociaż, sądząc po uszach, babka musiała zgrzeszyć ze zwykłym dachowcem.
- Przepraszam - powiedział kot głosem dystyngowanym - Czy pan nie jest czasem tym słynnym Benicjuszem Timorkiem, idolem młodzieży?
- Jestem Timorek - przyświadczył Timorek, ale wrodzona skromność nakazała mu dodać: - Ale nie sądzę, bym był idolem młodzieży...
Kot uśmiechnął się. Lubił skromność. Skromność tymczasem usiadła nieopodal i wbiła swoje niebieskie oczy w kota. Kot pogłaskał ją za uchem, co natychmiast spowodowało miłe mruczenie i wyginanie grzbietu.
Następnie wyciągnął z butonierki butelkę (do czego innego mogłaby służyć butonierka?) alkoholu, przysiadł obok Benicjusza i zaproponował bruderszaft.
- Benicjusz - powiedział Benicjusz całując kota w kark.
- Zdzisław - odpowiedział kot. - Naprawdę nazywam się Teodor, ale to tajemnica.
- Rozumiem - zrozumiał Timorek.
Do rynsztoka podjechała limuzyna. Miała rude loki i długie nogi. Z limuzyny zgrabnie wysiadł Philip Sconopi, najlepszy przyjaciel Benicjusza oraz najbogatszy człowiek w Gotham City, jeśli nie liczyć Batmana.
- Sie ma wiara! - zakrzyknął do chłopaków z rynsztoka. - Wpadłem do was na jednego.
- Trochę się spóźniłeś - powiedział Zdzisław głosem starych wilków morskich, którego słowa się zataczały.
Słysząc te słowa, Sconopi sięgnął do limuzyny. Wydostał z niej butelkę whisky Black&White.
- Fu! - skrzywił się kot. - Ja tego nie piję. Nie lubię kolorowych.
- Możesz przecież pić w osobnych szklankach - poradził Benicjusz i kot poszedł za jego radą.
Kiedy wrócił chłopaki kończyli już imprezę. Od jakiegoś czasu rozmowa się nie kleiła. Benicjusz w zamyśleniu ugryzł w ucho Philipa. Philip namiętnie pocałował Timorka. Kochali się dziko, zachłannie i bez żadnych zahamowań.
Nagle Sconopi się opanował. Wstał, spojrzał wrogo na Benicjusza.
- Zgwałciłeś mnie! - krzyknął. - A byłem dziewicą. Miałem nadzieję zachować swój skarb do dnia ślubu, a ty... Ty wszystko zniszczyłeś.
- Daj spokój - próbowała łagodzić limuzyna. - Nie był to taki znów skarb.
- Spadaj! - Sconopi uderzył limuzynę w twarz. Następnie wyciągnął z kieszeni pistolet i wystrzelił cały magazynek prosto w serce Benicjusza Timorka.
Tak więc Benicjusz zmarł nie zjadłszy śniadania.
Opowieść ta jednak dobrze się kończy. Philip Sconopi wraz z kotem i limuzyną zamieszkali w rynsztoku, by wieść tam życie długie, wesołe i nietrzeźwe.

ROCZNICA

Był piękny letni poranek. Ćwierkał drobny śpiew, a sępy prószyły w ogrodzie.
Philip Sconopi podniósł twarz z kałuży, otrzepał ją z błota i piachu, a następnie przymocował ją w miejscu do tego przeznaczonym.
Rozejrzał się dookoła. Kot spał z twarzą w śmietniku, co zdecydowanie źle wpływało na jego niebieski kolor futra, limuzyna rdzewiała na deszczu, a w dalszym planie rozciągał się widok złożony z pustych butelek, które całkowicie przysłaniały horyzont. W czasie słonecznych dni promienie przeświecały przez różnokolorowe butelki, co tworzyło efekt piękny i bardzo wesoły.
Sconopi postanowił postawić kota na nogi. W tym celu polał kotu głowę wrzątkiem, co dało efekt natychmiastowy. Kot wstał. Natomiast skóra z jego twarzy, jak i futro odpadły.
- To nic - powiedział Zdzisław. - I tak było brudne.
Tymczasem nad rynsztokiem przeleciał bocian. Philip Sconopi zastanowił się, kiedy też mógł zajść w ciążę i jak właściwie do tego doszło. Dziecko było niezwykle podobne do Benicjusza Timorka.
- Co oglądasz? - zapytał kot.
- Nasze dziecko - odpowiedział Philip.
Kot z ciekawością zajrzał do becika.
- To nie moje - zawyrokował. - Musiałeś się z kimś puścić. Ty idź się lepiej przebadaj, żebyś mi nie przyniósł do rynsztoka jakiegoś syfu.
- To teraz tak? - Sconopi rozpłakał się żałośnie. - Teraz to nie moje! Teraz to ja się puściłem! A kto mnie eksploatował co wieczór, co? Zobaczysz pozwę cię o alimenty i będziesz miał!
- Dobra, dobra - łagodził Zdzisław. - Usynowię je, chociaż za bardzo przypomina mi Timorka.
- To może nazwiemy je Benicjusz? Na cześć zmarłego!
W tym czasie do rynsztoka podeszła Limuzyna. Zajrzała do becika. Powiedziała:
- O, Benicjusz!
I poszła dalej.
- Benicjusz??? - Sconopi i Zdzisław spojrzeli na siebie zdumieni.
Z becika wyszedł Benicjusz. Nic go nie bolało, był cały i zdrów. Tylko odrobinę mniejszy, co było o tyle zrozumiałe, że bocian nie chciał dźwigać dorosłego mężczyzny.
- Przecież ty nie żyjesz! - wytknął z pretensją kot.
- No i co z tego? - zapytał Benicjusz i poszedł poszukać Limuzyny.
Uroda Limuzyny wstrząsnęła nim do tego stopnia, że usiłował sam przed sobą udawać, że Zdzisław to ona. Zmuszał tedy kota do miłości z dna piekieł, a budzik firmy KAC pojękiwał cichutko, jako że brał na siebie obowiązki gospodyni.
Kot nie był tym zachwycony. W zasadzie nie gustował w wysokich brunetach, którzy kazali mu przebierać się za Limuzynę. Ponad to od kilku tygodni był nieszczęśliwie i maniacko zakochany w Xymenie.
Xymena był to młodzieniec lat około szesnastu, odziany w wojskowe buty i biało-czerwoną szlafmycę zakończoną złotym chwościkiem.
W chwili, gdy Timorek zmuszał kota do eksploatacji seksualnej nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ o istnieniu Xymeny nikt jeszcze nie wiedział.

MIŁOŚĆ

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Benicjusz Timorek stał na przystanku jak co dzień rano, kiedy wybierał się do biura. Był on urzędnikiem o tak przeciętnym wyglądzie, że nikt z jego kolegów go nie poznawał. Gdyby nie doskonały wynalazek, jakim jest identyfikator, nie poznawałby go również strażnik przy wejściu do biura, a co za tym idzie Benicjusz zostałby bezrobotnym.
Timorek stał na przystanku, a ludzie go potrącali. W tłoku przeciskała się olśniewająca blondynka. Swój blask zawdzięczała żaróweczkom sprytnie przymocowanym do włosów oraz ubrania. Jej szkolny fartuszek świadczył, że była jeszcze uczennicą.
Benicjusz zakochał się natychmiast. Ponieważ jednak był tylko przeciętnym urzędnikiem, nie ośmielał się podejść do obcej, pięknej dziewczyny. Sam nie wiedział, czy bardziej jest zachwycony jej urodą, czy może jej młodzieńczym wiekiem (dziewczyna, sądząc z wyglądu mogła mieć najwyżej 10 lat). Benicjusz stał i patrzył roziskrzonym wzrokiem na piękną nieznajomą.
Do przystanku podjechał autobus. Biorąc pod uwagę jego stan techniczny, można było sądzić, że jest już emerytem dorabiającym do swojej renty pracą na pół etatu. Z pewnych źródeł wiadomo było, że gdy siedział z kolegami na kieliszku benzyny, chwalił się, że dawniej woził jedynie pewien znany zespół pieśni i tańca. Gdy jednak zakłady transportu postanowiły zmienić paliwo na gaz napędowy, autobus odmówił, jako że miał zasadę nigdy nie jeździć na gazie.
Tymczasem pasażerowie zapełnili jego wnętrze.
Dziewczyna usiadła na ostatnim wolnym miejscu. Wyjęła ze swojej teczki książkę i powtarzała zadane lekcje.
Benicjusz stał nieopodal i patrzył zachwycony na jej czysty profil.
- Bilety do kontroli - w autobusie wybuchł popłoch i panika. Każdy szukał
swojego biletu. Kontroler przechodził mimo siejąc postrach. Za jego plecami rozlegały się westchnienia pełne ulgi.
- Nie mam biletu - wyszeptała dziewczyna pobladłymi wargami, a w jej
oczach pojawiły się łzy. Doskonale wiedziała, co ją teraz czeka.
I tak jak przypuszczała. Kontroler wziął ją ze sobą, by zamknąć ją w celi śmierdzącego komisariatu.

- Jeszcze jeden wyrok śmierci do podpisania - jęknął Philip Sconopi, najbliższy współpracownik Timorka. - Może ty podpiszesz?
- A za co? - zapytał Timorek.
- Brak biletu - odpowiedział Sconopi.
- Oczywiście, że podpiszę. Nie możemy pozwolić, żeby jacyś nihiliści czy inni chuligani dawali zły przykład młodzieży. Czy trzeba iść na egzekucję?
Sconopi spojrzał na zegarek.
- I tak już nie zdążysz...

Minutę po egzekucji Benicjusz Timorek przechodził koło cmentarza dla skazańców. Dwóch grabarzy wkładało właśnie ciało dziewczyny do grobu. Na wierzchu, zamiast kwiatów, położyli szkolną teczkę...

MIŁOŚĆ II

Hilda była piękną, młodą kobietą. Nie pracowała, ponieważ była zajęta szukaniem małżonka, które to zajęcie było bardzo wyczerpujące i czasochłonne i jako takie wykluczało podjęcie pracy zarobkowej.
Od wielu lat wiadomo, że najlepszym miejscem do szukania męża jest miejski park. W słoneczne popołudnia Hilda spacerowała alejkami i sprawiała wrażenie zagadkowej i nieprzystępnej. Żaden z kawalerów przychodzących do parku nie był w stanie jej poderwać, gdyż padał martwy rażony jej urodą. Nota bene, żaden z kawalerów nie był dość dobry, by Hilda oddała mu swoją rękę, pomijając fakt, że była do ręki bardzo przywiązana. Ręka towarzyszyła jej wszędzie od dnia urodzenia i rozstanie z nią nie było wcale takie łatwe.

Było wczesne, słoneczne popołudnie. Hilda spacerowała prowadząc na smyczy oswojonego marabuta. Kupowała mu u ulicznych sprzedawców lody i cukierki, wskutek czego marabut był całkowicie pozbawiony uzębienia.
Tego dnia Benicjusz Timorek postanowił wyjść na spacer. Wstał rano, obejrzał dobranockę i zaczął się ubierać. Jak zwykle rozpoczął od długich sznurowanych butów, a na skarpetkach skończył. Zajmowało mu to trochę czasu, niemniej było doskonałą gimnastyką pozwalającą na rozwijanie świadomej koordynacji poszczególnych grup mięśni.
Gdy był już ubrany, wyszedł na piwo.
Tymczasem Hilda przechodziła przez ciemny zaułek. Zza winkla wyskoczył patologiczny morderca znany doskonale swoim ofiarom i kompletnie anonimowy dla policjantów. Hildy nie miał kto obronić...
Zakochała się w mordercy i żyli długo i szczęśliwie, aż umarli nazajutrz.


Copyright (c)2002 Zuza Gaińska. Ostatnia modyfikacja: 2002.09.17. Kontakt: zuzu@welcometohell.art.pl